niedziela, 2 marca 2014

ROZDZIAŁ III

 ***
- Cholera!

Moje cudowne rozważania przerwał krzyk Calvina, który właśnie odsuwał się od okna furgonetki i bardzo nie obchodziło go, że nikt poza nim nie wie, co się dzieje. Nim i Argusem, który docisnął gaz do dechy, a czerwona wskazówka szybko wskakiwała na coraz wyższe liczby: 80, 100, 130, 150 km/h*.
Bracia rozglądali się po kabinie, szukali czegoś pod siedzeniami i w bagażniku. Nagle Connor wyciągnął spod mojego siedzenia długi, błyszczący miech. Tak, miecz. MIECZ, do cholery! Taki sam, jakim w starożytności ścinano kokosy i głowy. Travis miał identyczny. Już miałam im powiedzieć, że to nie jest śmieszne i że robią z siebie głupków, kiedy na moich kolanach zmaterializował się długi na czterdzieści centymetrów sztylet w skórzanej pochwie. 
- Ty żartujesz, prawda?

Travis, któremu spoglądałam teraz w oczy, nie był tą samą osobą, która przez ostatnie pół godziny przekomarzał się z bratem na temat tego, który z nich jest przystojniejszy. W jego oczach dostrzegłam upór i powagę, determinację ale na pewno nie iskierkę żartownisia która towarzyszyła mu cały ten czas.
- Wybacz Leanne, ale w towarzystwie trzech piekielnych ogarów nie jest mi specjalnie do śmiechu.
Bać zaczęłam się, gdy zupełnie wbrew sobie wyjrzałam przez szybę furgonetki i moim oczom ukazał
się ogromny, wielkości samochodu, coś jakby przerośnięty pies, skrzyżowanie buldoga z hartem. A kiedy odwrócił swoją głowę i nasze spojrzenia się spotkały, odniosłam wrażenie, jakby on mnie znał. 

Wtedy zaczęłam krzyczeć. Na całe gardło.
***
- Leanne! Uspokój się! Musicie wyskoczyć!
- Oszalałeś?! Jedziemy ze sto pięćdziesiąt na godzinę! Zabijemy się!!

Calvin już się przygotowywał do samobójczego skoku, zapiął klipsy swojego turystycznego plecaka na piersi, ściągnął trampki i teraz ściągał spodnie. Ściągał spodnie. 
Już wiem, dlaczego tak często, a zwłaszcza po deszczu, zajeżdżało od niego mokrą sierścią. Dlaczego mój przyjaciel nie golił nóg? A wierzcie mi, powinien. Takiej łasicy nie ma się nawet po ciężkiej i długiej zimie. 

Calvin, od pasa w dół, był kozą. Jego nogi pokrywało czarne poskręcane futerko. A zamiast stóp miał najprawdziwsze kopyta. Na razie nikt nie kwapił się wytłumaczyć mi, dlaczego mój kumpel nosi włochate kalesony, poza tym, i tak bym nie uwierzyła.
Travis i Connor tłumaczyli mi, że spróbują odciągnąć od nas potwory jak najdalej, ale żebym nie łudziła się, że przynajmniej jeden nie zostanie w tyle i nie pobiegnie za nami, ale że jeśli uda nam się  zgrabnie wyskoczyć i od razu bez narzekania i zatrzymywania się ruszyć biegiem prosto do celu, może uda nam się dotrzeć do obozu bez większych trudności.

Słuchałam tego i moje przekonanie, że to jacyś szaleńcy, potwierdzało się z każdym słowem. 
Dali mi jeszcze jeden sztylet, identyczny jak ten pierwszy, i powiedzieli, że jest zrobiony z niebiańskiego spiżu. Powiedzmy, że zrozumiałam tyle, że jednorożce zrobiły tęczową kupę na chmurce i z tego właśnie tworzywa mam broń. Kiedy zaczęłam protestować, że nie wiem nawet, jak się tym posługiwać, spojrzeli na mnie w identyczny sposób, co skutecznie zamknęło mi usta.

Może gdybym powiedziała im, że ja potrafię zranić się tępym nożem krojąc ogórka do sałatki, daliby mi miecz z kolorowych balonów, taki, jakie klauni rozdają rozwydżonym dzieciakom w restauracji żeby miały czym się zająć.

Calvin dawał mi krótkie instrukcje i mówił o punktach orientacyjnych, po których miałabym łatwo dotrzeć do obozu. Z tego wszystkiego zapamiętałam  głaz rozłupany na dwie równe części, strumień płynący trzema korytami i wielką sosnę na szczycie wzgórza, za którą to miałam być bezpieczna. Nie do końca rozumiałam dlaczego mi to mówi, przecież mieliśmy zwiewać razem. Nie wspomniał też o tym, co mam zrobić, jeśli ogar jednak zechce się ze mną pobawić, ale tak bardzo wymownie spoglądał na sztylety leżące na moich kolanach, że musiałam oswoić się w myślą, że będę musiała  użyć moich wykałaczek, czytaj: BĘDĘ MUSIAŁA WALCZYĆ Z WIELKIM PSEM-MORDERCĄ. Ja chcę do domu!
- Leanne, bądź gotowa na trzy! Zwolnimy wtedy furgonetkę jak tylko możemy, ale będziecie mieli mało czasu na skok!
Spanikowałam, to jasne. Mój przyjaciel był w połowie kozą, goniły nas trzy potwory, które nie miały prawa istnieć i na dodatek mieliśmy wykonać samobójczy skok w nieznane z pędzącego samochodu!
- Co z moimi rzeczami?
Oczywiście, dizajnerska walizka na pierwszym miejscu.
- Weźmiemy je! Jeden!
Nie, nie, nie, nie, NIE
- Dwa!
- A jak się zabijemy?!
Travis otworzył boczne drzwi furgonetki i chłód majowego wieczoru wdarł się do środka. Dostałam gęsiej skórki i pospiesznie założyłam moją czarną skórzaną kurtkę której dotychczas używałam jako poduszki.
- Trzy!
Auto nieznacznie zwolniło i razem z Calvinem wyskoczyliśmy na zewnątrz.

Chyba nie muszę wam mówić, jak bolesne jest bliskie spotkanie z kamienistym poboczem. Choć moje kolano jak i kostka nie zniosły tej znajomości najlepiej, wstałam niemal natychmiast i zaczęłam biec za moim kumplem, którego włochaty tyłek właśnie znikał w krzakach. Biegł nadzwyczaj szybko jak na kogoś z zanikiem mięśni, choć osobiście zaczęłam już rozumieć, dlaczego nie ćwiczył na wf-ie. No bo co by sobie pomyśleli ludzie, gdyby zobaczyli jego włochate giry w krótkich spodenkach treningowych?
- Calvin, zwolnij trochę!

Nawet jeśli posłuchał to i tak poruszaliśmy się za szybko i już po dwóch kilometrach odpadłam.  I choć kondycję miałam nie najgorszą, to zdecydowanie wolałam krótsze dystanse. Moje płuca wołały o pomoc a mięśnie w łydkach rwały niemiłosiernie, ale dzielnie parłam na przód. Przebiegliśmy jeszcze z dwieście metrów równolegle do bocznej drogi, kiedy Calvin kazał mi biec dalej i się nie zatrzymywać, a sam skręcił w lewo, czyli w przeciwną stronę niż ta w którą mieliśmy się udać. Minęłam przepołowiony głaz, co pozwoliło mi sądzić, że do celu pozostało nieco ponad kilometr.
Sztylety niemiłosiernie obijały mi się o uda i brzęczały co doprowadzało mnie do szału i jednocześnie zdradzały moją pozycję potencjalnemu napastnikowi, więc wyjęłam je z pochew i biegłam dalej trzymając je przed sobą jak jakąś śmierdzącą skarpetę. Nie była to może najwygodniejsza forma ucieczki, ale niewątpliwie właśnie ona uratowała mi życie.
***
Piekielny ogar wyskoczył na mnie w prawej strony, kiedy mijałam  potrójny strumień. Według zapewnień nie-bliźniaków za jakieś pół kilometra powinnam dotrzeć do sosny, minąć ją, zejść w dół zbocza i znaleźć się w bezpiecznym miejscu.
Miał duże, czarne oczy które zdawały się mnie prześwietlać  i liczyć kosteczki do obgryzienia.
Jego krótka sierść lśniła w świetle księżyca i miałam wrażenie, że krążą po niej twarze zastygłe w wyrazie przerażenia. 

W ciągu tego dnia nauczyłam się trzech rzeczy:
- nie ufaj lekarzom
- bliźniacy mogą się okazać nie-bliźniakami
- i nigdy, przenigdy nie atakuj piekielnego ogara z bronią nad głową. Prawdopodobnie rozszarpałby ci bebech, a ty nie miałabyś jak się bronić.
Mnie też by pewnie wybebeszył, gdyby nie fakt, że miałam drugi sztylet w lewej ręce, i to właśnie instynkt (KOBIECY, jestem tego pewna) kazał mi się zamachnąć z boku. Może nie był to najtrafniejszy zamach w moim życiu, ale ogłuszyłam ssaka bądź cokolwiek to było płazem sztyletu i zerwałam się do dalszego biegu.

Chyba tylko sam Calvin potrafiłby mi podać powód, dla którego miałabym go nie zabijać przy najbliższej okazji. Nie wiem, czemu się go posłuchałam i nie przesłuchałam, dokąd się wybiera, czy ma zamiar wrócić i czy zabrał ze sobą krem z filtrem! Niech go szlag...
Już widziałam sosnę, jej potężny pień, szeroko rozstawione gałęzie, czułam jej potęgę i zapach sosnowych igieł, kiedy cudowna ja wpadłam w jakiś przeuroczy dołeczek i wywinęłam orła. Muszę wspomnieć, że kolana to moja pięta Achillesowa, więc kiedy usłyszałam cichutkie trach wiedziałam, że moja rzepka nie przeżyła kolejnego bliskiego spotkania z twardym podłożem.
 Wrzasnęłam z bólu i wciąż ze sztyletami w dłoniach podczołgałam się do sosny i oparwszy się o jej chropowaty pień, czekałam na przybycie przerośniętego buldoga.

Nie musiałam długo czekać. Mój pupil przybył do mnie w kilka minut po moim efektownym upadku. Obnażył swoje żółtawe, krótkie za to liczne zęby, a w jego gardle narastał warkot.
- Dobry piesek - wypiszczałam. Moje serce biło teraz tak mocno i tak szybko, że usłyszałby je każdy przechodzeń.

Trzymałam sztylet na wysokości bioder, jego czubek skierowałam między oczy potwora. I wtedy usłyszałam śmiechy. Gdzieś niedaleko, za mną, spora grupa osób śmiała się głośno, nie zdając sobie sprawy z zagrożenia.
To musiał być ten obóz.
A piekielny ogar nie może wejść do obozu.
Więc dlaczego ja, Leanne Asplin, siedzę sobie po tej akurat stronie sosny, kiedy, według zapewnień Calvina i braci, za nią miałabym być zupełnie bezpieczna?!
I kiedy tak rozmyślałam na temat swojej głupoty, ogar zaatakował.

 Z boku, zupełnie niespodziewanie, a ja straciłam czas na zorientowanie się w nowej sytuacji, więc gdy ogar mnie dopadł, nie byłam nawet w stanie się obronić. Kiedy pazury potwora rozpruły mi udo nie zdążyłam nawet krzyknąć. Ogar przeskoczył nade mną a ja, pół przytomna z bólu, ostatkami sił zamachnęłam się na niego sztyletem i trafiłam go, prosto w gardło.
Zniknął. Tak samo jak wcześniej pani Fran, zamienił się w żółtawego gluta i zniknął.

Ostatnie co pamiętam, to wyraz twarzy zdyszanego Calvina pochylającego się nade mną.







* tak mi się nie chce pisać "kilometrów na godzinę", że będę sobie trochę ułatwiać życie :)





***
JEEJ!
to będzie już trzeci rozdział, i choć pojawił się suuuper szybko po poprzednim, zapowiadam:
ferie się skończyły, czas na naukę,  więc rozdziały będę dodawać sporadycznie i w miarę własnych możliwości (czytaj: jeśli rodzice nie dadzą mi szlabanu na komputer lub po prostu mi go nie zabiorą)
pozdro600, mammariss

3 komentarze:

  1. Wstawiłam nowy rozdział na mojego bloga!!! (głupio się cieszę, zaciesz!) I nową piosenkę... To już piąty rozdział!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy kolejny rozdział? Plisss... napisz kolejny :,(

    OdpowiedzUsuń