poniedziałek, 17 lutego 2014

ROZDZIAŁ II

Ja naprawdę nie wiem, jak znalazłam się w tym autobusie.  Leżałam na trzech siedzeniach w ostatnim rzędzie gdzie, zazwyczaj, gdy tylko jedziemy na jakąś nudną wycieczkę, siedzi Tom z Katją i swoimi podwładnymi. W sumie powinnam się czuć zaszczycona, albo co najmniej wyróżniona, ale mało mnie to w tej chwili obchodziło. W przeciwności do mojej rany na głowie, która znowu się otworzyła, i teraz krew powoli zalewała mi prawą stronę twarzy. Nie miałam nic, chusteczki, plastrów, żeby powstrzymać krwawienie. Calvin spał, z nadgryzioną puszką w dłoni.
Nadgryzioną puszką?

Potarłam oczy, bo byłam pewna, że z powodu szoku coś mi się przywidziało, ale kiedy znowu spojrzałam na śliniącego się przez sen kumpla, na aluminiowej puszce widniał ślad sporych, równych zębów, które uśmiechały się do mnie za każdym razem, gdy potykałam się o własne nogi.
Mój przyjaciel, w wolnych chwilach, podgryza sobie aluminiowe puszki. Dla mnie spoko. Tylko żeby nie kazał mi wziąć gryzka na spróbowanie. Miałabym przechlapane...

Bardzo delikatnie trzepnęłam go w głowę, aż zsunął się z siedzenia i wydał z siebie gardłowe "beee!"
- Calvin!
- Jeeeść!
- Calvin, ty wielka kupo końskiego łajna! Obudź się leniu patentowany, bo jak nie, to ci zrobię z d...!

W tym momencie przerwałam, bo zorientowałam się, że trzy czwarte autobusu, głównie straszne panie ze swoimi wnuczkami i siatkami, wpatrują się we mnie oczami wielkimi jak spodki od filiżanek, a wyrazy ich twarzy dały mi jasno do zrozumienia, że jeśli wyrzucę z siebie jeszcze jedno słowo,  to wyślą mnie gdzie pieprz rośnie za to, że kazałam wysłuchiwać ich skarbeńkom podłych wulgaryzmów! W sumie mógł też ich przerazić strumień krwi  lejący się z mojego czoła... Jeden pies.
Uśmiechnęłam się przepraszająco, pochyliłam się nad uchem Calvina i bardzo, bardzo cichutko wyszeptałam:
- Obudź się, bo jak nie, to ci zrobię z dupy jesień średniowiecza.
Sukces, obudził się, potarł ucho i spojrzał na mnie z nieukrywanym przerażeniem, bo moje czoło wyglądało, jakby Tarantino wykorzystał je w swoim najnowszym filmie.
- Annie? Potrzebujemy lekarza.
Wciąż słodko się uśmiechając, ledwo powstrzymując się od wrzasku i wypowiedzeniu wszystkich znanych mi przekleństw, odpowiedziałam:
- Calvin? Ostatni "lekarz" o mało nas nie zabił. Nie wiem, jak ty, ale ja nie mam w zwyczaju "pozbywania się" lekarek ot tak (tu pstryknęłam palcami, dla zwiększenia efektu). Nigdy też nie noszę przy sobie buteleczek z zabójczymi substancjami, które ratują mi życie, bo moje, aż do dnia dzisiejszego, nie było zagrożone, no chyba że rozjechaniem na placek przez autobus szkolny!

Chłopak patrzył na mnie jak na opętaną, i wcale mu się nie dziwię, bo kiedy się wściekam, moje włosy się elektryzują, stają dęba, źrenice się rozszerzają, jakbym była na haju i nie wiem co jeszcze, ale wyglądam jak diabeł wcielony.
- A teraz bądź grzecznym chłopcem, i gadaj. Co ja robię w autobusie, dlaczego z mojego czoła wciąż leje się strumień krwi, i z jakiej paki jesz puszkę?!
To ostatnie dodałam widząc, jak Calvin podnosi kolorowe aluminium do ust i zaczyna się w nie wgryzać, ale przestał, gdy tylko o tym wspomniałam, a na jego policzkach pojawił się czerwony rumieniec.

Nie odpowiadał. Czekałam cierpliwie jakieś pięć minut, ale potem tak jakoś wyszło, że rzuciłam się na niego z obnażonymi zębami i pomalowanymi na czarno paznokciami. Musiało to wyglądać dziwnie z perspektywy wszystkich babć, ale żadna nie zareagowała. Słyszałam tylko, że gdzieś któraś wspomniała o egzorcyście. Krzyczałam na niego, że ma zerwać śluby milczenia i wszystko pięknie mi wyśpiewać!

Patrzyłam na niego wielce wymownym wzrokiem. Zauważyłam, że musiał bardzo się denerwować, bo na jego czole wystąpiły kropelki potu, ręce mu się trzęsły i jak zawsze, kiedy się stresuje, oddychał płytko robiąc szybkie półoddechy.
- No więc?

Potarł dłońmi o uda. Potem sięgnął do kieszeni i wyjął paczkę chusteczek higienicznych. Wyjęłam jedną i przyłożyłam ją sobie do czoła, jakby była ostatnią barierą między moją krwią a podłogą... I właśnie tak było... W tym samym czasie Calvin wziął sobie drugą chusteczkę i zaczął ją żuć. Nie miałabym nic przeciwko, sama lubię sobie raz na jakiś czas  podgryźć papier, gdyby nie fakt, że z chusteczką w ustach ciężko się mówi.
- Calvin, do jasnej ciasnej!
- Okej okej! Tylko nie zacznij mnie znowu przyduszać!
- No mów.
Wziął głęboki oddech, wziął głęboki oddech i przygotowywał się na zderzenie z prawdą. Nie popędzałam go, ale ukradkiem spoglądałam na zegarek. Dwie minuty, cztery, siedem...
- Calvin!
- Kiedy ja nie wiem, od czego zacząć!
- Może od początku, geniuszu...
- No dobra... Zaczęło się tego dnia, kiedy wybuchł tamten sklep. No więc, łagodnie mówiąc, nabroiłaś. Koleś, który nie zdąrzył wybiec na korytarz, został porwany przez falę, no i go podtopiło, a potem wzięło i nim walnęło o szklaną szybę. Nie było z nim najlepiej. A ty stałaś pośrodku pawilonu jak gdyby nigdy nic, sucha i z rozkojarzonym wyrazem na twarzy. Nic dziwnego, że twój tata się wkurzył. I choć Marion próbowała go jakoś udobruchać, on spakował cię i przeniósł tutaj, do ośrodka dla młodocianych przestępców. Nikt nie wie, co dokładnie wydarzyło się w sklepie zoologicznym. Tom kłamał. Nie weszłaś tam z bronią i nie zaczęłaś wrzeszczeć, żeby ludzie wyskakiwali z kasy i biżuterii, wcale nie trafiłaś w zawór wody. Facet, który został poszkodowany, trafił do szpitala z obrażeniami klatki piersiowej i czaszki. Nie wniósł sprawy do sądu tylko dlatego, że Pat obiecał mu, że spędzisz tu jakiś czas. Operowali, go, ale żyje, wyluzuj - dodał, widząc przerażenie na mojej twarzy.
Co ja najlepszego narobiłam?

 Chusteczka przykleiła mi się do czoła, a ja bałam się ją odrywać, bo wiedziałam, że kiedy tylko zacznę, znowu poleje się krew, a tego nie chciałam. Przyłożyłam więc tylko drugą chusteczkę, bo pierwsza wyglądała jak po bitwie na czerwoną farbę, a ja byłam coraz bledsza.
Calvin najwyraźniej musiał zorientować się, że coś jest nie tak, bo przerwał swoją opowieść i nakazał mi oddychać głęboko.
- Zaraz wysiadamy, Leanne.

Zamknęłam oczy i zaczęłam liczyć oddechy. Doszłam do siedemnastu, kiedy Calvin kazał mi się zbierać. Nie wiem, skąd on miał moją walizkę. Moją ukochaną, skórzaną walizkę z rączką i całą masą naklejek z podróży za granicę. Była przeraźliwie ciężka, zwłaszcza kiedy naładowałam tam książek i wszystkich innych rzeczy potrzebnych do przetrwania na dwu tygodniowych wakacjach z rodzicami, stara i okropnie niemodna, ale kochałam ją nad życie, od kiedy w wieku siedmiu lat zasnęłam w niej, podczas drugiego rozwodu mojej mamy. O pierwszym w ogóle nie mówi, a kiedy już pytam o mojego "biologicznego ojca" krzyczy na mnie i zamyka się w swojej sypialni. Teraz jest w związku z Patem. On jest całkiem spoko, no i to dzięki niemu mama znalazła stałą, dobrze płatną pracę w Nowym Jorku, gdzie mieszkamy od zawsze.
Wysiedliśmy z autobusu. Może nie byłam geniuszem geograficznym, ale szum oceanu poznałabym nawet we śnie.

Uwielbiałam ten odgłos. Uspokajał mnie, wprawiał w stan upojenia, jakby nic złego nie mogło się przydarzyć. Zawsze, gdy jeździłyśmy z mamą na wakacje za granicę, musiałyśmy mieć domek nad samą plażą, tuż przy wodzie, jej szum musiał kołysać mnie do snu. Mama też kochała wodę.

Nawet nie zauważyłam, gdy pod nasz nosy zajechała biała furgonetka z nieskromnym napisem "BOSKIE TRUSKAWKI", odsunęły się boczne drzwi, z których wypadli jacyś nastolatkowie, ja  zostałam wpakowana na tylne siedzenie, Calvina spotkał zaszczyt i zasiadł z przodu obok kierowcy. Trwało to może z trzydzieści sekund, i nie uwierzyłabym, jeśli ktoś by mi powiedział, że nie ćwiczyli tego przez długie godziny.

Na tylnym siedzeniu mini vana wcisnęłam się między dwóch dosyć wysokich chłopaków o elfich rysach i jasnych oczach. Musieli być co najmniej braćmi, jak nie bliźniakami. Obaj uśmiechali się półgębkiem, ale ich oczy pozostawały poważne. jeden z nich zauważył, że się gapię i tym razem pokazał piękny zestaw białych ząbków.
- Co? Też cię dziwi, że może być na świecie ktoś tak przystojny jak ja?
Przyznaję, zatkało mnie. Mimo, iż sądziłam, że wiara w siebie jest jedną z najważniejszych cech u człowieka, nigdy nie spotkałam kogoś tak pewnego siebie.
- Ja...
Teraz odezwał się ten drugi.
- Weź przestań, Connor, bo biedna dziewczyna jeszcze ci uwierzy, a jestem pewien, że nie chciałaby żyć ze świadomością, że została okłamana, prawda?
Boże... Co to za ludzie są?
- Travis, ona ma oczy.
- Ale nie wiemy, czy ma jakieś porównanie. Na przykład, ja naprawdę nie wiem, do czego ty chcesz ją przekonywać, kiedy ja siedzę tuż obok. To bezcelowe.
Postanowiłam przerwać tę idiotyczną wymianę zdań, bo choć obaj mieli oryginalną urodę i byli niezaprzeczalnie przystojni, żaden z nich nie był moim Jaredem Leto.  Ani Milesem Tellerem. A o Tristianie McLeanie mogłam tylko pomarzyć.
- Hej! Chwila moment! Jak ja mam niby ocenić, który jest przystojniejszy, skoro jesteście identyczni?!
To chyba zbiło ich z tropu. Connor nachylił się do Travisa tak, że ich głowy zawisły dokładnie na wysokości mojego brzucha. Travis odezwał się do brata (tak przynajmniej założyłam) teatralnym szeptem.
- Te, Connor, i co teraz?
Connor wyglądał na równie zbitego z tropu co Travis.
- Nie wiem, stary... Zaskoczyła nas. Zazwyczaj kiedy ktoś mówi, że jesteśmy identyczni, wystarczy powiedzieć, że ja jestem przystojniejszy i po sprawie... Zostaliśmy wykiwani... A to podła...
 Bardzo kulturalnie pomachałam im dłonią między oczami.
- Siedzę tu.
Podnieśli się gwałtownie do pionu ze zmieszanymi minami.
- Dziękuję.
Odgarnęłam włosy z czoła. Moje chusteczki nadal tam były i straszyły. Travis sięgnął za siebie i wyciągnął z bagażnika małą apteczkę, z której wyjął wodę utlenioną i plasterki zajął się moim czołem, które po chwili wyglądało jak nowe.
- Dzięki. Może wy mi powiecie, co tu się dzieję? Bo Calvin, mój przyjaciel od siedmiu boleści, milczy jak owca w rzeźni. Już taka bez głowy, oczywiście.

Obaj się zaśmiali, a śmiechy mieli urocze i naprawdę, nie miałabym nic przeciwko rozśmieszania ich do końca życia. Travis wychylił się ze swojego siedzenia, poklepał siedzącego z przodu Calvina po ramieniu, i powiedział:
- Całkiem trafne porównanie.
- Masz na myśli tę owcę? W sumie powinnam powiedzieć kozę. Czasem tak od niego jedzie mokrym futrem, że aż dziw, że wszystkie okna w moim pokoju nie powypadały.
Teraz obaj zaśmiewali się w najlepsze, i ja, wbrew sobie, również. Za to Calvin wsunął się głębiej w fotel i mina mu zrzedła. Zdecydowanie nie było mu do śmiechu.
- Calvin, co jest grane? To tylko żarty! - powiedziałam, i nie mogąc się powstrzymać, dodałam szeptem, tak żeby tylko bracia mnie usłyszeli:
- Choć kiedyś dostawałam gęsiej skórki za każdym razem, gdy wchodził do pokoju.
- Przestańcie już! To nie moja wina!
- Ale przyznajesz się...
- Spadaj!

Kiedy myśmy dosłownie płakali ze śmiech, Calvin zdjął swoją wszechobecną czapeczkę z napisem "JEM PLASTIK" (tak między nami, zawsze uważałam, że w tym przekazie jest jakieś drugie dno), i przeczesał dłońmi swoje kręcone włosy, uważając przy tym, żeby nie nadziać się nimi na małe różki wystające spomiędzy miodowych loczków. 
Różki. Oj, źle ze mną.
Connor najwyraźniej zauważył konsternację na mojej twarzy, której za Chiny bym nie ukryła, i spojrzał z udawaną naganą na Calvina. 
- Stary! Czy ty nadal jej niczego nie powiedziałeś? Od kiedy wysłałeś nam ten iryfon, chyba z najpaskudniejszej toalety na świecie, nadal czuję na skórze jej smród, nic a nic? Zero? Takie wielkie, jak mój brat? Bo czy może  być większe? Hej, mówię do ciebie, puszkomózgu!
Puszkomózg. Ambitnie, nie ma co.
- Spadaj na bambus zbierać kokosy, Connor. Nie zdążyłem, pół drogi spała, drugie pół opowiadałem jej, jak znalazła się w OSMP-ie*.Chciała wiedzieć wszystko OD POCZĄTKU, więc to w sumie jej wina. 
- Akurat! Po prostu masz pietra, że ci nie uwierzy i cię dziewczyna wyśmieje! Nie ma się czego bać, to oczywiste, że tak zrobi!
W słowo wciął mu się Travis. 
- Eeee... Connor? Ta "dziewczyna" na pewno ma jakieś imię.
Spojrzeli na mnie w identyczny sposób, jak na jakiś nowo odkryty gatunek papugi. Rzeczywiście, przez to całe zamieszanie nie zdążyłam im się przedstawić.
- Właściwie jak ty masz na imię?
Już nabierałam powietrza w płuca aby mu odpowiedzieć, ale uprzedził mnie mój kochany puszkomózg.
- Lora.
O. Mój. Boże.
- Słucham? 
- Dziewczyna ma na imię Lora.
Już nie żyjesz, stary.
Musiałam zareagować.  Po pierwsze, już po raz drugi tego dnia rzuciłam mu się do gardła. To nie moja wina, że mam ADHD, i czasami nad sobą nie panuję. Po drugie, bez przerwy krzyczałam:
- On kłamie! On kłamie!
Po trzecie, gdy zobaczyłam, kto prowadzi furgonetkę, wrzasnęłam jeszcze głośniej, o ile to było możliwe, i grzecznie wróciłam na swoje miejsce.
- Ten.. On... O Boże! Ale ohyda!
Stworzenie siedzące za kółkiem coś warknęło i spojrzało na mnie... sześcioma oczyma. Sześcioma. Travis chyba postanowił mnie trochę pomęczyć:
- Lora, nie obrażaj naszego drogiego Argusa, bo nigdy więcej nie ujrzysz mego cudnego oblicza, a tego mogłabyś nie przeżyć. Każde z jego stu oczu pochodzi od jego ofiar. Zbierał je i wszczepiał w ciało, żeby mieć lepszy widok na młodych i nierozważnych herosów...
- Po pierwsze, nie Lora, tylko Leanne, ewentualnie Annie, ale na pewno nie LORA. Jeszcze raz mnie tak nazwiesz, a już nigdy nie zobaczysz MOJEGO pięknego oblicza, zrozumiano? Po drugie, CO TO JEST ARGUS?
Travisa totalnie zbiło z tropu i tylko otwierał i zamykał usta jak ryba, nie mogąc wydusić z siebie słowa, więc odpowiedział mi Calvin.
- Argus to nie jest rzeczą, tylko żywą istotą. Sami do końca nie wiemy, kim jest, a on nam nie powie, przez swoje oko na języku...
Argus energicznie pokiwał głową i na potwierdzenie słów Cavina wystawił język z wielkim, fioletowym okiem na jego końcu. Powstrzymałam mdłości. Ledwo. Wyobraźcie sobie przez całe życie oglądać wnętrze swoich ust. Aż mnie ciary przechodzą.
- Czyli nie wiadomo co mu się właściwie stało? i dlaczego jest cały... ooczony?
- Nie.
- No nieźle. Jadę nie wiadomo gdzie, ze stuokim gościem, który zje mnie przy najbliższej okazji, mój kumpel ma rogi, a... wy, bracia... - tu spojrzałam na nich by się upewnić, że nie są jednak bliźniakami, bo gdyby byli, już by mnie poprawiali. - jesteście stuknięci. I nadal nie wiem, co się dzieje, gdzie jedziemy i co to za potwora, która chciała wyssać ze mnie krew na wynos?
- Annie, pani Fran jest empuzą. Od niedawna służą Gai, zdobywają dla niej informacje i zwolenników, choć tych i tak niewiele przeżywa pierwsze spotkanie z nimi. Empuzy bardzo... nie lubią herosów.
- Cokolwiek to znaczy, ale jak to jest? Myślałam, że ten cudaczny olejek ją załatwił?
- Chciałabyś - wtrącił Connor. - Potwory nigdy tak naprawdę nie umierają choć my, super herosi, staramy się jak możemy. Znikają ze świata śmiertelników na kilka tygodni, miesięcy a jeśli ma się szczęście, lata, ale zawsze wracają i prędzej czy później znajdują człowieka który ostatnio je zabił i próbują mu się odwdzięczyć tym samym. Kolorowo, nie uważasz? W sumie, gdyby mnie wysłano do Tartaru choćby na dwa dni, chciałbym rozwalić pół świata. A tak przy okazji - tu spojrzał na Calvina z ciekawością - Zalałaś empuzę spiżowym olejkiem? Musiałaś mieć jakąś zabójczo silną odmianę... Calvin? Chcesz nam coś powiedzieć?

Może nie byłam orłem w nauce, zwłaszcza w przedmiotach matematycznych, ale historię lubiłam, i o ile dobrze się orientuję z lekcji mitologii greckiej, Tartar był ojcem Tyfona i paru innych, którzy chcieli go zabić. Nie wiem, dlaczego oni mówią o nim jakby istniał naprawdę. To tak, jakby mówili, że Zeus i cała reszta olimpijskiej ferainy mieszkają sobie nad Nowym Jorkiem!
- Cholera!








 * OSMP - Ośrodek Szkoleniowy Młodocianych Przestępców