środa, 8 kwietnia 2015

ROZDZIAŁ XI

 Ja wiem. 
Ja się starałam.
A przynajmniej, tak mi się wydawało. 
No ale za chiny i maliny nie dałam rady, no...
ALE JUŻ JEST :3
I mam szczerą nadzieję, że po testach zacznie się lawina rozdziałów
Trzymajcie kciukosy!

***

Bycie córką Posejdona nie należy do łatwych zajęć. Co chwila dzieci Demeter proszą cię o podlanie truskawek - a tłumaczenie, że woda nie bierze się znikąd nic nie daję. Więc muszę tachać to wiadro z wodą aż pod same pola i dopiero wtedy mogę zacząć działać, aż truskawki będą się pięknie błyszczeć po porannej kąpieli.
Kiedy poszłam do domku Hermesa, wszyscy w środku ucichli. Na szczęście miałam niewiele rzeczy do zabrania i nie musiałam tam wracać. Domek nr 3 był wzniesiony z szorstkiego, szarego kamienia, w którym ktoś umieścił miliony małych muszelek. Okna wychodziły na morze, oczywiście. W środku domek był zbudowany w większości z ciemnego, wiśniowego drewna. Znajdowała się tam też niewielka kamienna fontanna, do której ktoś nawrzucał mnóstwo złotych monet. Na środku pod ścianą stały trzy łóżka - pomiędzy drugim a trzecim wisiała granatowa narzuta. Zza niej wyszedł Percy - był trochę speszony, a w ręku trzymał sznurek, na którym rozwiesił narzutę.
- Na razie to musi wystarczyć - powiedział - przepraszam, nigdy nie przyszło mi na myśl, że będę dzielił domek z kimś jeszcze. Czasami co prawda wpada Tyson, ale zawsze tylko na parę dni.
- Kto to Tyson?
- Mój brat. Nasz - poprawił się szybko i zaczerwienił się.
- A dlaczego nie mieszka tu na stałe? Przecież bycie herosem i mieszkanie poza granicami obozu nie może się dobrze skończyć...
Przestąpił z nogi na nogę, nie wiedząc co powiedzieć.
Widzisz - zaczął - Tyson nie jest człowiekiem. Nawet w połowie. Jest... cyklopem.
Z wrażenia usiadłam na jednym z łóżek.
- C-cyklopem? Jak to możliwe?
- Powiedzmy, że tata lubi nimfy wodne...
- Ohyda! - wykrzyknęłam i wbrew wszystkiemu się roześmiałam, bo wydawało mi się to tak surrealistyczne, że mam brata cyklopa, że aż śmieszne.
Zaśmiał się razem ze mną i naprawdę mogłabym się do tego przyzwyczaić.
Ale Percy niemal natychmiast spoważniał i odchrząknał, wskazując niewielką szafkę w rogu.
- Tam możesz się rozpakować. Ja niestety muszę już iść na naradę, ale wiesz... Czuj się jak u siebie... Znaczy.. Bądź u siebie... Nieważne. Wrócę za dwie godziny. Może dłużej, jeśli Hood'owie znowu postanowią zagrać winogronami Dionizosa w ping-ponga.
I już chciał wyjąć, kiedy nagle się odwrócił i unósł palec do góry, wskazując sufit.

- Zapomniałbym - rzucił i podszedł do szafki stojącej przy drzwiach. Sięgnął za nią, i wyciągnął zakurzone podłużne pudełko. - Tata dał mi je kiedyś mówiąc, że kiedy nadejdzie czas, będę wiedział, co z nim zrobić. Myślę, że czas właśnie nadszedł.
Wręczył mi je bez słowa i wyszedł, spóźniony na radę. Delikatnie otworzyłam wieko i to co ujrzałam, przerastało wszelkie oczekiwania.

W pudełku znajdowało się nic innego, jak sztylet (nie wiem czemu, ale nagle wszyscy zaczęli mi dawać w prezencie broń). Był zrobiony z niebiańskiego spiżu, i od sztyletu od Max'a różnił go jedynie srebrny guzik w okolicy jelca. Niewiele myśląc, nacisnęłam na guzik, i krzyknęłam cicho. Na moich oczach broń zmieniła się w cienką obrączkę z zielonym oczkiem, takim samym, jaki tkwił w głowicy sztyletu. Schyliłam się po pierścionek i przejechałam palcem po kamieniu. Sztylet znów stał się sztyletem.
- Bez żartów - szepnęłam do siebie i jeszcze raz nacisnęłam guziczek. Pierścionek był lekki i skromny, i nikt nigdy nie pomyślałby, że może być czymś więcej niż tylko pierścionkiem. Przymierzyłam go. Pasował idealnie.
 - Annie! - dźwięk mojego imienia wyrwał mnie z osłupienia. Odwróciłam się z stronę drzwi akurat żeby zobaczyć, jak zdyszana Megi wpada na framugę i ledwo utrzymuje się w pionie. Dyszała ciężko i od razu zauważyłam, że coś jest nie tak.
- Megi? - zapytałam przestraszona. - Co się stało?
Spojrzała na mnie w ten sposób, że moje myśli natychmiast zalały najgorsze scenariusze:
1. Bariera ochronna przestała działać i potwory mogą swobodnie wchodzić do obozu i zabierać herosów na śniadanie, obiad i kolację.
2. Chejron zachorował i nie może dłużej prowadzić obozu.
3. Max znowu władował się w kłopoty.
4. Sophie powiedziała Leonowi, że się w nim durzy, a on ją odrzucił i teraz dziewczyna stoi na jakimś klifie i chce się rzucić w toń morza.
Te i wiele innym pomysłów wydawały mi się tak absurdalne, że aż prawdopodobne.
- Megi, co się dzieje, na gacie Zeusa?! - złapałam ją za ramiona i zaczęłam nią potrząsać jak jakiś maniak.
- Ktoś... - próbowała wykrztusić z siebie dziewczyna - Ktoś...
- Mów wreszcie!
- Porwali jednego z delegatów!
Odsunęłam się z niedowierzaniem i zaczęłam kręcił raz po raz głową.
- Kto?
- Oktawian - powiedziała Megi, a ja musiałam przyznać przed samą sobą, że trochę mi ulżyło - gdyby porwano Franka, którego zdążyłam polubić, rzuciłabym wszystko w cholerę i poszła go szukać.
- Jak?
Megi pokręciła głową z  wisielczą miną.
- Nie wiemy.

***

 Jedyne, co było wiadomo, to że nie zdążyli nawet usiąść przy jednym stole, aby rozpocząć negocjacje. Oktawian podobno zamknął się w pokoju gościnnym w Wielkim Domu i nie wychodził z niego ani na chwilę. Dopiero później okazało się, że to dlatego, że go tam nie ma. Jako że stało się to dokładnie w momencie, kiedy miała odbywać się rada, grupowi domków zostali w Wielkim Domu na zebraniu, na którym miało zostać ustalone, co dalej...

***

Pobiegłam z Megi do Wielkiego Domu i przysiadłyśmy na schodkach na werandzie, najwyraźniej nikt jeszcze nie wiedział, co się wydarzyło. Życie w obozie toczyło się jak dawniej - Afrodytki wdzięczyły się na plaży, dzieci Hefajstosa znosiły narzędzia do bunkru ukrytego w lesie a Malcolm, brat Annabeth, ganił jakiegoś świeżucha za deptanie truskawek. Słońce przygrzewało równo od rana, i niemal wszyscy siedzieli na plaży; dziś była sobota, dzień wolny od wszelakich zajęć,  chwila wytchnienia, i tylko ci, co chcieli, pracowali. Calvin razem z paroma innymi satyrami ścinali drzewo. 
- Nie waż się oskarżać nas o porwanie Oktawiana, Reyno! - rozległ się krzyk Jasona. Przez uchylone okno docierało do nas każde słowo wypowiadane w pokoju narad. Megi wstała i chciała się po cichu wycofać, ale zatrzymałam ją ręką. Jeśli mieli podjąć jakieś kroki, to chciałam dowiedzieć się o tym  wcześniej niż później.
- Uspokójcie się obydwoje! - to Annabeth, próbowała zapanować nad sytuacją.
- Zamknij się, Ann! To nie twoja sprawa!
Zza ściany dobiegło nas poruszenie i dźwięk upadającego krzesła.
- Nie waż się tak do niej mówić, zawszony kundlu! - Percy najwyraźniej nie zamierzał pozwolić, by obrażano jego dziewczynę.
- Annie, powinnyśmy iść - szepnęła przerażona Megi, ale uciszyłam ją syknięciem.
- Percy! Opanuj się, zrobisz mu krzywdę! - nagle poczułam błogi spokój i dopadła mnieochota na bezczynne leżenie na trawie i wpatrywanie się w niebo. Otrząsnęłam się po chwili i dostrzegłam tępy wyraz na twarzy Megi. Walnęłam ją w ramię i uniosłam brwi pytająco.
- Piper - powiedziała lekko rozkojarzona córka Ateny. - Piper i jej przeklęta czaromowa. Czasami jej zazdroszczę.
- Wszyscy usiądźcie! - zagrzmiał Chejron i zza ściany dało się usłyszeć szuranie krzeseł. Teraz słychać było tylko centaura. - Stało się coś, czego nie jesteśmy w stanie wytłumaczyć. Reyno, zapewniam cię, że nie zrobił tego nikt z obozu herosów. A co do ciebie Jasonie, posądzałem cię o odrobinę więcej rozumu. Musimy założyć, że Oktawian został porwany przez siły, o których nie wiemy.
- Ekhmnn... - wtrącił niewątpliwie Pan D. - Cóż, trochę wiemy, a przynajmniej domyślamy się.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - w głosie Chejrona dało się dosłyszeć nutkę irytacji.
- Ta nowa dziewczyna, jak jej tam, Loreane Atkins, miała sen. Śnił jej się Pallas.
Dziewczyny krzyknęły a chłopcy nie mogli się zdobyć na nic więcej jak tylko "Bez jaj". Dionizos kontynuował.
- Myślę, że zbratał się z Dysnomiami. I Chione, bo z tego co mówiła Lorette, on nie przepiłował drzewa, tylko zamroził.
- I nie czułeś potrzeby podzielenia się tym z nami przez cały dzień?! - zawołał Chejron, wyraźnie wzburzony.
Megi dała mi wyraźny znak głową, że najwyższy czas się zmywać, a ja, nie wiedzieć czemu, przyznałam jej rację. Kiedy biegłyśmy w dół zbocza, naszych uszu doszedł jeszcze donośny krzyk Chejrona i ciche pyknięcie, jakby ktoś zniknął za jednym machnięciem ręki.

***

Całe tłumy zebrały się na trawniku przed Wielkim Domem i czekało na oświadczenie, które miał wygłosić Chejron. Centaur stał na podwyższeniu będącym schodkami do Wielkiego Domu i przyglądał się uważnie nastolatkom kłębiącym się wokół niego. Obok Chejrona stał, nieco poirytowany Pan D. z puszką dietetycznej coli w ręku.
- Proszę o ciszę! - ryknął centaur, a wszyscy posłusznie zamilkli. Chejron westchnął i zaczął przemawiać:
- Jak już pewnie wiecie, bo plotki w takich miejscach roznoszą się szybciej niż paczki u Hermesa, że Oktawian, jeden z delegatów.... został porwany.
Nie wszyscy słyszeli plotki, dlatego w tłumie rozległy się westchnienia i szepty. Centaur podniósł rękę, aby pozwolili mu dokończyć.
- Nie wiemy nic na temat porywaczy, możemy tylko mieć nadzieję, że nie zrobią Oktawianowi krzywdy.
Na zebraniu starszyzny razem z grupowymi domków jednogłośnie postanowiliśmy, że potrzebna jest misja ratunkowa. A nawet dwie.
Tu spoważniał jeszcze bardziej, o ile to w ogóle było możliwe, i podjął ponownie:
- Na misję wyruszą dwie grupy - rzymska i grecka. Uczestnicy już zostali wybrani - dodał, widząc, że w górę wystrzeliło kilkadziesiąt rąk ochotników. - Zostaną wezwani do Wielkiego Domu zaraz po ognisku. To już wszystko. Możecie wracać do domków. Za pół godziny kolacja, a tymczasem... Miejcie oczy dookoła głowy - mówiąc to, schował się we wnętrzu Domu, dając jasno do zrozumienia, że czas się rozejść.

***

Obudziło mnie szturchanie w ramię. Zamachnęłam się i trafiłam w czyjąś głowę.
- Auć! - krzyknął, jakiś chłopak, łapiąc się za policzek.
Zerwałam się z łóżka, i naprawdę nie pytajcie mnie, jak sztylet od Max'a znalazł się w mojej ręce. Przez chwilę nie rozpoznałam potencjalnego przeciwnika, ale po chwili dotarło do mnie, że przede mną stoi nie kto inny, jak Jason.
- Jason? - zapytałam z niedowierzaniem. Co syn Zeusa miałby robić u mnie w domku o tej porze?
Chłopak potarł kark, jakby nie wiedział od czego zacząć. W końcu wyciągnął rękę jakby chciał mnie przeprosić.
- Wzywają cię. Do Wielkiego Domu.







KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ