hmmmnnnm....
Powiedzmy, że zrobiłam to celowo.
Albo skłammy i uznajmy, że jestem wredna.
Nie wiem, czy wiecie jak to jest, zawiesić bloga i napisać w tydzień rozdział!
Przysięgam, byłam pewna, że mi głowa wybuchnie, a poczucie winy zaleje i utopi...
Nie zrobiłam tego specjalnie, broń boże!
W każdym razie, przepraszam i zapraszam do lektury!
Nie zrobiłam tego specjalnie, broń boże!
W każdym razie, przepraszam i zapraszam do lektury!
***
Kolejka do zbrojowni była tak długa, że zdążyłabym przelecieć się do Anglii, przejechać London Eye, wstąpić do Muzeum Figur Woskowych i wrócić do obozu, a ona zostałaby w miejscu. W każdym razie stałam na szarym końcu, kiedy Megi złapała mnie za przegub nadgarstka i pociągnęła za sobą na sam początek kolejki. Czarne pukle córki Ateny łaskotały mnie po nosie, a kiedy przeciskałyśmy się przez tłumek przy wejściu do zbrojowni, miałam wielką ochotę potężnie kichnąć. Córka Ateny przecisnęła się do środka pomieszczenia i zamachała do jednego z chłopaków rozdających broń, a ten bez słowa siegnął za wielką szafę i wyciągnął zza niej długą pochwę z brazowej skóry i ze skórzanym paskiem. Rzucił nią przez pół pomieszczenia zprost w wyciągnięte ręce Megi. Ta złapała ją bez problemu i od razu przymocowała ją paskiem do biodra. Spojrzała na mnie znacząco, na co wskazałam jej jedynie rękojeść mojego pięknego sztyletu wystającą mi zza paska. Kiwnęła głową i zaczęłyśmy się z powrotem przeciskać do wyjścia.
***
Cały obóz, poza mieszkańcami domku nr 4 zebrał się na polanie przed wejściem do lasu. Było nas prawie dwie setki. Wyglądaliśmy jakbyśmy szli na wojnę z samymi bogami. Wszyscy byli ubrani w spiżowe zbroje w kórych odbijało się popołudniowe słońce. Nasze miecze i sztylety obijały się o uda, łuki o plecy, a hełmy z pióropuszami łaskotały trzymane pod pachą. Kiedy na sam środek polany wkroczył Chejron, ubrany w skórzany kaftan i z łukiem na plecach, wszystkie rozmowy i śmiechy ucichły. Każdy wpatrywał się w centaura i łowił z jego ust każde słowo.
- Obozowicze! Za chwilę rozpocznie się bitwa o sztandar!
Odpowiedziała mu salwa krzyków i głośnych wiwatów. Ja sama również krzyczałam, choć właściwie nie miałam pojęcia, co się zaraz zacznie. Wiedziałam tylko, że domek Aresa jest wyjątkowo podjarany. A to mogło oznaczać jakąś jatkę.
- Choć większość zna zasady, powtórzę je dla kilku nowiocjuszy. Choć paru ze starszych obozowiczów chyba o nich zapomina.
Bracia Hood wymienili porozumiewawcze spojrzenia, a Connor niby od niechcenia poklepał się po kieszeni.
PLAN DZIAŁANIA NA DZISIEJSZĄ GRĘ:
1. za wszelką cenę unikać kontaktu z braćmi Hood.
- Gra jak zawsze toczyć się będzie w lesie - kontynuował swoje przemówienie Chejron. - Jak wiecie, grasują tam przeróżne stworzenia, które za wszelką cenę będą się starały, jak by to ująć, przeszkodzić w wydostaniu się z lasu cali i zdrowi.
- Czyli, mocno upraszczając i pozbawiając wszelkich ozdobników, będą starały się nas zabić. Pomijając fakt, że nawzajem też będziemy próbowali to zrobić - mruknęła Megi, a ja spojrzałam na nią szczerze przerażona a moje obawy, że znalazłam się wśród jakiś popaprańców powróciły ze zdwojoną siłą, i wtedy właśnie uświadomiłam sobie na dobre, że przecież ja też jestem popaprańcem. Jestem herosem i właśnie idę się ponawalać na miecze z innymi herosami po to tylko, by zdobyć jakąś głupią flagę zawieszoną na patyku. Ręce mi się zaczęły trząść, ale wtedy właśnie ktoś mnie za nie złapał. Megi trzymała moje dłonie w swoich i uśmiechała się do mnie szeroko.
- Spokojnie, ofiar śmiertelnych nie było od kilku lat. Jedynie złamania, rozcięcia, czasami zdarza się oddzielenie jakiejś części ciała od... ciała. Ale to normalka, luzik, nic złego się nie stanie.
Przyznaję, miałam ochotę wziąć nogi za pas i nigdy tam nie wracać.
- Jeśli chciałaś mnie pocieszyć, to od razu ci powiem, że słabo ci to wyszło.
W odpowiedzi jedynie uśmiechnęła się jeszcze szerzej, o ile to w ogóle było możliwe. W rezultacie ominęło mnie pół monologu Chejrona, który dotarł już do dzielenia nas na drużyny.
- Aktualnie sztandar jest w posiadaniu domku Hefajstosa.
Wysoki brunet w lekko kręconymi włosami wydarł się w niebo głosy wywalając pięść ku górze. Strzelałam, że to grupowy domku nr 9.
- W drużynie niebieskiej razem z domkiem Hefajstosa będą Hermes, Atena i Hemera. Drużynę czerwoną tworzyć będą Ares, Afrodyta, Apollo, Hypnos i Posejdon.
Czyli moje plany unikania braci Hood spełzły na niczym. Jak unikać kogoś, kto jest z tobą w drużynie...?
Nasze pióropusze na hełmach zmieniły kolor na taki, w jakiej drużynie się znaleźliśmy. Centaur odczekał chwile, aż rozmowy ucichną i dodał:
- Nie chcę żadnych ostrych pojedynków. To zabawa, nie walka na śmierć i życie. Wygrywa drużyna, która pierwsza przeniesie zdobyty sztandar przez granicę, którą jak zwykle jest strumień. Ja będę krążył wokół pola rozgrywki jako sanitariusz. Powodzenia.
Wszyscy ruszyli do lasu. Tylko ja stałam wciąż w miejscu, nie do końca wiedząc, czy chcę do niego wchodzić.
Zrobiłam pierwszy krok.
W tym całym szaleństwie podobało mi się jedno: wszyscy byliśmy równi.
No... Może prawie wszyscy...
Na pewno nie jedno z Was zetknęło się kiedyś z kimś pokroju Katji czy Toma. Ja również. I to nie raz. Nawet teraz, w obozie półbogów, musiała znaleźć się taka osoba.
Miał na imię Dave. Był synem Hemery. I miał fioletowe włosy.
Od lat zadaję sobie pytanie, co takiego zrobiłam, że zawsze trafiam na typków, którzy najchętniej by mi ogolili głowę, gdy będę spać.
Wpaść na Dave'a mógł każdy. Ale musiałam być to ja. Musiałam zdeptać jego stopy i przywalić mu
tarczą w ramię. Musiałam, bo inaczej nie nazywam się Leanne Aslin.
Kiedy z przerażeniem odwracałam się, żeby zobaczyć, kogo tym razem stratowałam, miałam nadzieję, że przeproszę i będzie po sprawie. Ale nie.
- Bogowie, tak bardzo cię przepraszam, nie zauważyłam cię.
Spojrzał na mnie jak na najgorsze ścierwo z najgłępszych czeluści Tartaru, uśmiechnął się słodko i splunął mi prosto w twarz. Przyznaję, że miałam ochotę rzucić się na gada, jakiekolwiek konsekwencje by tego były.
Na szczęście, albo nieszczęście, odezwało się we mnie moje mądrzejsze i przyjaźniejsze JA, więc po krotkiej walce samej ze sobą, najzwyczajniej w świecie odwróciłam się na pięcie z zamierem oddalenia się z godnością i popytaniem ludzi, czy któreś z nich nie schowało pod napierśnikiem chusteczek higienicznych. Niestety, ktoś miał bardzo dobry refleks i cholernie mocny uścisk.
- Łołoło! Gdzie ci tak śpieszno, księżniczko?
Normalnie nie miałabym nic przeciwko nazywaniu mnie księżniczką, ale możecie sobie wyobrazić moją sytuację. Opluta, ubrana w zbroję, stoję przez doświadczonym herosem, trzymającym w ręku (przy okazji, wciąż nie wiem, jak to możliwe, że tak szybko znalazł się w jego dłoni) spiżowy miecz, uniesiony czubkiem ku górze, tak że celował mi centralnie między moje zielone oczy. Nie żeby mi to szczególnie przeszkadzało, ale kiedy koleś mierzy mi mieczem pomiędzy oczy, to chyba mam prawo się zestresować, prawda?! Niestety, moje ADHD zadziałało i tym razem. W walce na słowa z farbowanym osiłkiem, nie wręcz z piekielnym ogarem. I szczerze powiedziawszy, nie wiem, co gorsze.
Wytarłam twarz z jego śliny i spojrzałam na niego z otwartą wrogością, przy okazji każąc zamknąć się mojemu sumieniu.
- Właśnie idę po swojego smoka, żeby przypalił ci ten fioletowy tupecik.
Dave'a zatkało, a w tłumie pozostałych obozowiczów rozległy się nieśmiałe oklaski. Rozejrzałam się i jedyne co zobaczyłam, to ogromny pysk spiżowej bestii tuż nad moją głową. Na jej grzbiecie siedział uśmiechnięty od ucha do ucha Leo.
- Ktoś mówił coś o smoku?
Uśmiechnęłam się.
- Obozowicze! Za chwilę rozpocznie się bitwa o sztandar!
Odpowiedziała mu salwa krzyków i głośnych wiwatów. Ja sama również krzyczałam, choć właściwie nie miałam pojęcia, co się zaraz zacznie. Wiedziałam tylko, że domek Aresa jest wyjątkowo podjarany. A to mogło oznaczać jakąś jatkę.
- Choć większość zna zasady, powtórzę je dla kilku nowiocjuszy. Choć paru ze starszych obozowiczów chyba o nich zapomina.
Bracia Hood wymienili porozumiewawcze spojrzenia, a Connor niby od niechcenia poklepał się po kieszeni.
PLAN DZIAŁANIA NA DZISIEJSZĄ GRĘ:
1. za wszelką cenę unikać kontaktu z braćmi Hood.
- Gra jak zawsze toczyć się będzie w lesie - kontynuował swoje przemówienie Chejron. - Jak wiecie, grasują tam przeróżne stworzenia, które za wszelką cenę będą się starały, jak by to ująć, przeszkodzić w wydostaniu się z lasu cali i zdrowi.
- Czyli, mocno upraszczając i pozbawiając wszelkich ozdobników, będą starały się nas zabić. Pomijając fakt, że nawzajem też będziemy próbowali to zrobić - mruknęła Megi, a ja spojrzałam na nią szczerze przerażona a moje obawy, że znalazłam się wśród jakiś popaprańców powróciły ze zdwojoną siłą, i wtedy właśnie uświadomiłam sobie na dobre, że przecież ja też jestem popaprańcem. Jestem herosem i właśnie idę się ponawalać na miecze z innymi herosami po to tylko, by zdobyć jakąś głupią flagę zawieszoną na patyku. Ręce mi się zaczęły trząść, ale wtedy właśnie ktoś mnie za nie złapał. Megi trzymała moje dłonie w swoich i uśmiechała się do mnie szeroko.
- Spokojnie, ofiar śmiertelnych nie było od kilku lat. Jedynie złamania, rozcięcia, czasami zdarza się oddzielenie jakiejś części ciała od... ciała. Ale to normalka, luzik, nic złego się nie stanie.
Przyznaję, miałam ochotę wziąć nogi za pas i nigdy tam nie wracać.
- Jeśli chciałaś mnie pocieszyć, to od razu ci powiem, że słabo ci to wyszło.
W odpowiedzi jedynie uśmiechnęła się jeszcze szerzej, o ile to w ogóle było możliwe. W rezultacie ominęło mnie pół monologu Chejrona, który dotarł już do dzielenia nas na drużyny.
- Aktualnie sztandar jest w posiadaniu domku Hefajstosa.
Wysoki brunet w lekko kręconymi włosami wydarł się w niebo głosy wywalając pięść ku górze. Strzelałam, że to grupowy domku nr 9.
- W drużynie niebieskiej razem z domkiem Hefajstosa będą Hermes, Atena i Hemera. Drużynę czerwoną tworzyć będą Ares, Afrodyta, Apollo, Hypnos i Posejdon.
Czyli moje plany unikania braci Hood spełzły na niczym. Jak unikać kogoś, kto jest z tobą w drużynie...?
Nasze pióropusze na hełmach zmieniły kolor na taki, w jakiej drużynie się znaleźliśmy. Centaur odczekał chwile, aż rozmowy ucichną i dodał:
- Nie chcę żadnych ostrych pojedynków. To zabawa, nie walka na śmierć i życie. Wygrywa drużyna, która pierwsza przeniesie zdobyty sztandar przez granicę, którą jak zwykle jest strumień. Ja będę krążył wokół pola rozgrywki jako sanitariusz. Powodzenia.
Wszyscy ruszyli do lasu. Tylko ja stałam wciąż w miejscu, nie do końca wiedząc, czy chcę do niego wchodzić.
Zrobiłam pierwszy krok.
***
Las wyglądał jak każdy inny las na świecie. Miał drzewa liściaste, iglaste, mnóstwo liści chrzęściło ci pod nogami kiedy szedłeś, no i krył w sobie trochę potworów. Niestety nie chodzi mi o małe potworki typu moskity czy mrówki. Chodzi mi o wielkie, śmierdzące śmiercią potwory z krwi i kości. Z zębami długimi jak moje dłonie i oczami przeszywającymi cię na wylot.
Moja drużyna, niebieska, swój sztandar umieściła na niewielkim wzniesieniu wolnym od mikroskopijnych drzewek, krzewów i mrowisk, a obrońcy mieli stamtąd bardzo dobry widok, czy nie nadchodzą czerwoni. Oczywiście, jeśli na się za przeciwnika kogoś takiego jak domek Hypnos, który potrafi zasnąć na stojąco z otwartymi oczami, nie ma się czego obawiać. Jednak kiedy ma się za przeciwnika i Hypnosa, i Aresa... Może z tego wyniknąć niezła mieszanka. Wybuchowa. Chodzi mi o taki wybuch jak przy atomówce.
Na szczęście Hermes był w drużynie z Ateną, więc ja, Max i Megi prawie całą grę trzymaliśmy się razem. Na samym początku, kiedy Chejron dał dowódcom, to jest Hefajstosowi i Aresowi, czas na ustalenie taktyki, na szczyt wzniesienia wskoczył wysoki chłopak, który wcześniej wymachiwał sztandarem. Miał elfią urodę i boski uśmiech, który właściwie nie schodził mu z twarzy.
- Musimy utrzymać sztandar na pozycji! Czerwoni nie mogą przedrzeć się przez naszą linię obrony! Hemera i Hefajstos wyjątkowo staną na czatach. Musicie być czujni! Hermes i Atena przeszukują las w poszukiwaniu sztandaru czerwonych! Do dzieła, drużyno!
Dookoła rozległ się taki wrzask, że aż przytknęłam dłonie do uszu, zapomniawszy, że mam na głowie żelazny hełm.
2. Pozbyć się hełmu, który prawdopodobnie uratuje mi życie, ale jest cholernie niewygodny.
- A ty co zamierzasz robić, Valdez?
Zapytał jakiś chłopak z włosami pofarbowanymi na fioletowo. Obstawiałam syna Hemery. Oni wszyscy byli lekko szurnięci. Gdybyście zobaczyli Bonnie. Rudy szaleniec.
Valdez odnalazł go wzrokiem w tłumie nastolatków i uśmiechnął się rozbrajająco. Zeskoczył zgrabnie z wzniesienia i podszedł lekko do narwańca.
- Ja będę łoić tyłki paru moim kolegom z obozu. W przeciwieństwie do ciebie, bo ty nie masz kolegów.
I odszedł, wymachując w dłoni swoim mieczem. Cholerny pozer.
Miałam wielką ochotę zacząć mu klaskać, ale pozwoliłam sobie tylko na szeroki uśmiech i znaczące spojrzenie w stronę Megi, która wcale nie była tak zachwycona. Zaczepiła chłopaka kiedy przechodził obok nas i powiedziała wystarczająco głośno, żeby wszyscy mogli usłyszeć.
- Kogo ty oszukujesz, Leo. I tak wszyscy wiedzą, że pójdzie zaszyć się w bunkrze nr 9 i zaczniesz dopracowywać jakiś cholerny projekt, a potem zbierzesz albo laury, albo baty.
Osta ułożyły mi się w wielkie "O", ponieważ nie sądziłam, że Megi może być tak złośliwą bestią. Trąciłam ją w ramię, w szczerym podziwie.
Hefajstos ustawił się na wyznaczonych przez Leona pozycjach, a większość z nas rozbiegła się w las, niecierpliwie wyczekując dźwięku konchy, rozpoczynającego potyczkę.
No... Może prawie wszyscy...
Na pewno nie jedno z Was zetknęło się kiedyś z kimś pokroju Katji czy Toma. Ja również. I to nie raz. Nawet teraz, w obozie półbogów, musiała znaleźć się taka osoba.
Miał na imię Dave. Był synem Hemery. I miał fioletowe włosy.
Od lat zadaję sobie pytanie, co takiego zrobiłam, że zawsze trafiam na typków, którzy najchętniej by mi ogolili głowę, gdy będę spać.
Wpaść na Dave'a mógł każdy. Ale musiałam być to ja. Musiałam zdeptać jego stopy i przywalić mu
tarczą w ramię. Musiałam, bo inaczej nie nazywam się Leanne Aslin.
Kiedy z przerażeniem odwracałam się, żeby zobaczyć, kogo tym razem stratowałam, miałam nadzieję, że przeproszę i będzie po sprawie. Ale nie.
- Bogowie, tak bardzo cię przepraszam, nie zauważyłam cię.
Spojrzał na mnie jak na najgorsze ścierwo z najgłępszych czeluści Tartaru, uśmiechnął się słodko i splunął mi prosto w twarz. Przyznaję, że miałam ochotę rzucić się na gada, jakiekolwiek konsekwencje by tego były.
Na szczęście, albo nieszczęście, odezwało się we mnie moje mądrzejsze i przyjaźniejsze JA, więc po krotkiej walce samej ze sobą, najzwyczajniej w świecie odwróciłam się na pięcie z zamierem oddalenia się z godnością i popytaniem ludzi, czy któreś z nich nie schowało pod napierśnikiem chusteczek higienicznych. Niestety, ktoś miał bardzo dobry refleks i cholernie mocny uścisk.
- Łołoło! Gdzie ci tak śpieszno, księżniczko?
Normalnie nie miałabym nic przeciwko nazywaniu mnie księżniczką, ale możecie sobie wyobrazić moją sytuację. Opluta, ubrana w zbroję, stoję przez doświadczonym herosem, trzymającym w ręku (przy okazji, wciąż nie wiem, jak to możliwe, że tak szybko znalazł się w jego dłoni) spiżowy miecz, uniesiony czubkiem ku górze, tak że celował mi centralnie między moje zielone oczy. Nie żeby mi to szczególnie przeszkadzało, ale kiedy koleś mierzy mi mieczem pomiędzy oczy, to chyba mam prawo się zestresować, prawda?! Niestety, moje ADHD zadziałało i tym razem. W walce na słowa z farbowanym osiłkiem, nie wręcz z piekielnym ogarem. I szczerze powiedziawszy, nie wiem, co gorsze.
Wytarłam twarz z jego śliny i spojrzałam na niego z otwartą wrogością, przy okazji każąc zamknąć się mojemu sumieniu.
- Właśnie idę po swojego smoka, żeby przypalił ci ten fioletowy tupecik.
Dave'a zatkało, a w tłumie pozostałych obozowiczów rozległy się nieśmiałe oklaski. Rozejrzałam się i jedyne co zobaczyłam, to ogromny pysk spiżowej bestii tuż nad moją głową. Na jej grzbiecie siedział uśmiechnięty od ucha do ucha Leo.
- Ktoś mówił coś o smoku?
Uśmiechnęłam się.
***
Gra rozpoczęła się pięć minut później. Roześmiana Megi pociągnęła mnie między drzewa w stronę, w którym wydawało się udali się czerwoni. Max przepadł pośród tłumu rozchichotanych nastolatków.
Biegłyśmy pod górkę dobre piętnaście minut, kiedy moje kolana zaczęły się buntować.
- Megi, zwolnij, błagam.
Zatrzymała się na szczycie kolejnego wzniesienia i obejrzała się na mnie. Musiałam wyglądać nieciekawie, bo podbiegła do mnie z przerażoną miną i złapała za ramiona.
- Annie, wszystko w porządku? Dobrze się czujesz?
Opadłam ciężko na ściółkę i włożyłam głowę między kolana, żeby skupić się na dostarczeniu jak największej ilości tlenu do mózgu. Chwilę później mój oddech był wyrównany, a ja mogłam skupić się na rozmasowywaniu kolana. Megi podsunęła mi pod nos opakowanego w niebieski papierek batona o niezidentyfikowanym kolorze. Spojrzałam na nią nieufnie, ale wzięłam batona i powąchałam go. Rozśmieszyłam tym córkę Ateny, która przysiadła się do mnie i zachęcająco szturchnęła mnie w ramię.
- Spokojnie, to ambrozja. Każdy z herosów nosi przy sobie trochę boskiego pokarmu w razie nagłych wypadków.
- Takich jak ten? - wtrąciłam.
- Nie do końca. Zazwyczaj są one trochę bardziej drastyczne, jak stracenie czucia w nodze lub po prostu jej brak...
Ugryzłam koniuszek masy batonowej. Smakowała jak galaretka z truskawkami.
- Znam to. Jadłam już coś takiego, prawda?
- Prawda. Leczymy się tym. Przyspiesza gojenie się ran. Jak smakuje?
- Jak... galaretka z truskawkami. Dziwne, ostatnio bardziej kojarzyło mi się z lodami waniliowymi.
- Tak to czasami jest. Ambrozja ma to do siebie, że smakuje jak nasze ulubione danie. Za każdym razem wyczuwasz coś innego, ale to wcale nie jest coś strasznego. To znaczy, że się nie ograniczasz. Czerpiesz przyjemność ze wszystkiego po trochu. To nawet lepiej. Jesteś wyjątkowa, jeśli chodzi o twoje upodobania kulinarne.
Uśmiechnęłam się. Ciekawe, ale ból w kolanie zniknął, a ja mogłam z powrotem biec szukać wrażeń.
***
Pierwszych przeciwników spotkałyśmy w połowie drogi do strumienia. Stali oparci o swoje włócznie nie zwracając uwagi na otoczenie. Trzech czerwonych, dziewczyna i dwóch chłopaków, nie spodziewali się, że Megi postanowi sobie z nich zadrwić. Ta dziewczyna z minuty na minutę robiła się coraz bardziej drapieżna. Taka Megi mi się podobała.
- Leanne? Co ty na to, abyś odwróciła ich uwagę, a ja w tym czasie sprawię małą niespodziankę naszym leniuchom?
Nie czekając na odpowiedź wycofała się głębiej w las. A ja wręcz przeciwnie. Wkroczyłam prosto w plamę światła oświetlającą jedno z niezliczonych miejsc wolnych od drzew. Nawet stojąc w pełnym słońcu, świecąca się jak flara, nie zwróciłam na siebie uwagi czerownych. Najwyraźniej tak się rozleniwili, że nie zauważyliby stada cenraurów przebiegającego im przed nosem.
Zaaranżowałam widowiskowe podknięcie i naprawdę runęłam przed siebie jak długa, przy okazji obtłukując sobie łokieć.
Wreszcie! Zauważyli mnie leżącą na ziemi i plującą ziemią.
- Nowa?
Podniosłam się na nogi i otrzpałam z liści.
- Aż tak to widać, hę?
Wreszcie! Zauważyli mnie leżącą na ziemi i plującą ziemią.
- Nowa?
Podniosłam się na nogi i otrzpałam z liści.
- Aż tak to widać, hę?
Uniósł brew ku górze, co mówiło samo za siebie.
- Nie za dobrze wam tutaj, w słoneczku, bez konieczności walki? - zmieniłam temat.
Wzruszył ramionami. Złote loki wystawały mu spod hełmu i miał niebieskie oczy, więc musiał być synem Apolla. Jego partnerzy mieli takie same nosy i miękkie włosy koloru kawy. Obstawiałam Afrodytę. Nic dziwnego więc, że schowali się z lesie i udają, że nie istnieją. Afrodyta słynęła z tego, że jeśli nie musiała czegoś robić, to tego nie robiła.
- Więc... Powiecie mi, w którą stronę do waszego sztandaru?
Prychnęli. To było do przewidzenia.
- To tak jakbyś pytała, czy podam ci numer mojego konta w banku. Myślę, że czas się pożegnać.
Mówiąc to wysunął z pochwy długi miecz i wymierzył we mnie. Była to już druga osoba, w ciągu pół godziny, która mierzyła we mnie bronią. Miałam szczerą ochotę z tym skończyć.
- Gdzie z tą wykałaczką! - wykrzyknęłam, jednocześnie dobywając mojego sztyletu.
- Mniej więcej w twoje udo, dokładnie w pachwinę.
- Chcesz żebym się wykrwawiła?
- Jakoś szczególnie mi na tobie nie zależy.
Otworzyłam szeroko usta, żeby odpowiedzieć, ale w tej chwili Megi postanowiła się rozerwać. I wyszło jej to całkiem nieźle.
Nie pytajcie mnie, jak ona weszła na to drzewo. Ani jakim cudem nie połamała się zeskakując z niego. I skąd wytrzasnęła sieć rybacką, którą wyjątkowo celnie zarzuciła na głowy czerownym. A te kulki z różową i zieloną farbą to chyba wyczarowała z powietrza!
Jak się może domyśliliście, nasi przeciwnicy wyglądali jak figura z kolorowego wosku na paradę rybaków.
Naprawdę próbowałam się nie śmiać. Ale z tego próbowania wyszło co zwykle. Po chwili zaśmiewałam się w najlepsze, a syn Apolla patrzył na mnie jak na potencjalną ofiarę.
Kiedy wreszcie Megi wyłoniła się spośród drzew skleiłam z nią piątkę i zaśmiałam, machając na odchodne półbożym pisankom.
- Nie za dobrze wam tutaj, w słoneczku, bez konieczności walki? - zmieniłam temat.
Wzruszył ramionami. Złote loki wystawały mu spod hełmu i miał niebieskie oczy, więc musiał być synem Apolla. Jego partnerzy mieli takie same nosy i miękkie włosy koloru kawy. Obstawiałam Afrodytę. Nic dziwnego więc, że schowali się z lesie i udają, że nie istnieją. Afrodyta słynęła z tego, że jeśli nie musiała czegoś robić, to tego nie robiła.
- Więc... Powiecie mi, w którą stronę do waszego sztandaru?
Prychnęli. To było do przewidzenia.
- To tak jakbyś pytała, czy podam ci numer mojego konta w banku. Myślę, że czas się pożegnać.
Mówiąc to wysunął z pochwy długi miecz i wymierzył we mnie. Była to już druga osoba, w ciągu pół godziny, która mierzyła we mnie bronią. Miałam szczerą ochotę z tym skończyć.
- Gdzie z tą wykałaczką! - wykrzyknęłam, jednocześnie dobywając mojego sztyletu.
- Mniej więcej w twoje udo, dokładnie w pachwinę.
- Chcesz żebym się wykrwawiła?
- Jakoś szczególnie mi na tobie nie zależy.
Otworzyłam szeroko usta, żeby odpowiedzieć, ale w tej chwili Megi postanowiła się rozerwać. I wyszło jej to całkiem nieźle.
Nie pytajcie mnie, jak ona weszła na to drzewo. Ani jakim cudem nie połamała się zeskakując z niego. I skąd wytrzasnęła sieć rybacką, którą wyjątkowo celnie zarzuciła na głowy czerownym. A te kulki z różową i zieloną farbą to chyba wyczarowała z powietrza!
Jak się może domyśliliście, nasi przeciwnicy wyglądali jak figura z kolorowego wosku na paradę rybaków.
Naprawdę próbowałam się nie śmiać. Ale z tego próbowania wyszło co zwykle. Po chwili zaśmiewałam się w najlepsze, a syn Apolla patrzył na mnie jak na potencjalną ofiarę.
Kiedy wreszcie Megi wyłoniła się spośród drzew skleiłam z nią piątkę i zaśmiałam, machając na odchodne półbożym pisankom.
***
- Skąd je wytrzasnęłaś?
Szłyśmy już od dziesięciu minut, słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, przyjemnie przebijając się przez poszycie lasu.
Spojrzała na mnie nie rozumiejąc.
- Kulki z farbą. Nie powiesz mi chyba, że wyczarowałaś je z powietrza.
Pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Ach, to. W lesie jest wiele skrytek, trzeba się nauczyć z nich korzystać. Kojarzysz Leona? Grupowego domku Hefajstosa i lekko walniętego smoczego jeźdźca?
Przypomniałam sobie elfią urodę Leona. Był naprawdę przystojny, a do tego szurnięty. Półboski ideał.
- Coś tam kojarzę.
- Powiedzmy, że jest obdarzony trochę większym talentem od swojego rodzeństwa: panuje nad ogniem. Czasami jest jak Supernowa. Wszyscy mają koszmary, że Leoś w pewnego dnia straci nad sobą kontrolę i nas wszystkich spali.
Okej, NIE ideał.
- Super. Ale co ma Leo do skrytek w lesie?
- Och, no tak, wybacz, rozkojarzyłam się. Leon znalazł ukryty w lesie bunier nr 9; to znaczy należący do domku Hefajstosa. Znalazł tam mnóstwo projektów do zrealizowania, międyz innymi Festusa.
- A Festus to...?
- Spiżowy smok na którego grzbiecie go dzisiaj widzieliśmy.
- Acha...
Szłyśmy dalej.
Aż wpadłyśmy prosto w zasadzkę.
***
Byłyśmy tak zajęte sobą i rozmową, że nie zauważyłyśmy piętnastoosobowej grupy czyhającej na nieodpowiedzialne heroski, takie jak ja i Megi. Otoczyli nas, a my nie mogłyśmy nic zrobić. Największe rozczarowanie przeżyłam, gdy Megi szturchnęła mnie w ramię i wskazała mi coś ponad głowami przeciwników. Był to powiewający na wietrze sztandar czerwonych. Jęknęłam rozpaczliwie. Tak blisko, a tak daleko!
Przed szereg wyszedł wysoki i chuderlawy chłopak, z czarnym mieczem u boku i pierścieniem z czaszką. Był może w moim wieku, może młodszy, co wcale nie wpływało na poziom strachu, jaki ogarnął mnie, gdy na niego spojrzałam. Biła od niego pewność siebie.
- No no no... - wycedził przez zęby. - Kogo my tu mamy?
Megi poruszyła się niepewnie, a jej ręka jakby od niechcenia trafiła na rękojeść jej miecza.
- Nico. Wydaje mi się, czy Hades nie został przydzielony do żadnej drużyny.- Racja. Sam się przydzieliłem.
- O ile mi wiadomo, jeszcze rano nie było cię w obozie.
- Ach tak. Zgadza się, pomagałem Hazel z paroma upierdliwymi kościotrupami.
- Super.
- Kim jest twoja koleżanka?
Skinął na mnie, a ja odruchowo się cofnęłam. Nie podobał mi się ten chłopak, nie podobał mi się sposób, w jaki mówił o kościotrupach i jego lekceważąca postawa. Ani sposób, w jaki na mnie patrzył.
- Leanne. Nowicjuszka.
Zmierzył mnie wzrokiem a jego końciki ust uniosły się lekko ku górze.
- Widzę - powiedział, a potem jakby zwrócił się bezpośrednio do mnie. - Zajeżdża od ciebie morską wodą.
Zmarszczyłam brwi.
- Że co proszę?
- On żartuje! - wtrąciła się Megi i pociągnęła mnie do jednego krańca kręgu. Czerwoni ścieśnili się i spojrzeli na nas srogo.
- Megi... - wypiszczałam wręcz. Rzuciła mi uciszające spojrzenie i zwróciła się do Nica.
- Nie macie może czegoś fajnego do roboty jak, no nie wiem, poszukiwanie Leona na Festusie? O ile dobrze pamiętam, zamierzał was stranować i wziąć sobie sztandar.
Rzuciłam jej zdziwione spojrzenie, bo ja szczerze powiedziawszy, zapamiętałam tylko, że miał zamiar skopać parę tyłków.
-Ym, Megi?
- Przymknij się, Annie.
Czerwoni wciąż i wciąż się ścieśniali, tworząc zwarty krąg. W ich dłoniach połyskiwały miecze, włócznie, łuki i sztylety. Miałam ochotę zetrzeć im z twarzy te drwiące uśmieszki.
Nico stał na ich czele, a jego uśmiech drażnił mnie najbardziej ze wszystkich.
- Miło się rozmawiało, Megi. Ile to już lat, dwa?
-Trzy i pół.
- W każdym razie: żegnajcie. Mamy do zdobycia pewien sztandar, ale was to już nie dotyczy.
Odszedł machając nam wolną dłonią, a za nim połowa czerownych, którzy nas otaczali. Niestety, druga połowa została i nadal mierzyła do nas z broni.
- Mamy przechlapane... - zdążyła jeszcze mruknąć Megi, zanim pierwszy czerwony zaatakował.
***
Pierwszy rzucił się na córkę Ateny ze swoją przeraźliwie długą włócznią.
3. Przeżyć.
Megi przymrużyła oczy i niemal mogłam dostrzeć przesuwające się w jej mózgu trybiki, kiedy obmyślała taktykę i formę kontrataku, którą mi przepięknie wyłożyła w ciągu pięciu sekund.
- Będą atakować pojedynczo, nie chcą ryzykować zbyt dużej liczby obrażeń. Ty bierzesz tych z tyłu, ja zatrzymuję tych tutaj. to głównie Ares i Apollo, więc uważaj na strzały, mogą być zatrute, tak samo włócznie. I jeszcze jedno:
Pamiętaj, atak jest najlepszą formą obrony.
Zaatakowałam.
3. Przeżyć.
Megi przymrużyła oczy i niemal mogłam dostrzeć przesuwające się w jej mózgu trybiki, kiedy obmyślała taktykę i formę kontrataku, którą mi przepięknie wyłożyła w ciągu pięciu sekund.
- Będą atakować pojedynczo, nie chcą ryzykować zbyt dużej liczby obrażeń. Ty bierzesz tych z tyłu, ja zatrzymuję tych tutaj. to głównie Ares i Apollo, więc uważaj na strzały, mogą być zatrute, tak samo włócznie. I jeszcze jedno:
Pamiętaj, atak jest najlepszą formą obrony.
Zaatakowałam.