środa, 29 stycznia 2014

ROZDZIAŁ I

-Asplin, rusz swoje zgrabne cztery litery i przynieś mi soczek!
A co, bozia nóżek nie dała?, pomyślałam. Bo tego, że mózgu ci poskąpiła nawet nie poddaję w wątpliwość.
Słowa same cisnęły mi się na usta, ale nie wypowiedziałam ich wczoraj, teraz i jutro też ich nie wypowiem. Poza tym, chciałabym mieć czym gryźć moje dziwne kanapki.
I choć niewątpliwie moje cztery litery były zgrabniejsze od tyłka Sue Lyaong, która nie mieściła się na jednym krześle, to nie zamierzałam pójść po ten cholery soczek. Dopiero przyjście do stolika Katji Savanovej, rosyjskiej piękności, zachęciło mnie do podejścia do szwedzkiego stołu stojącego na końcu wypasionej, całej w złotych kupidynach i różowym marmurze jadalni.
Chwyciłam byle jaki soczek i wysokokalorycznego batona dla siebie. Po namyśle sięgnęłam jeszcze po truskawki w czekoladzie. A co mi tam, raz się żyje.
Kiedy wróciłam, wielki biust Katji, dosłownie wypływający z jej dekoltu, całkowicie przesłaniał twarz Toma. Od kilku miesięcy kleiła się do niego jak mrówka do miodu. Albo mucha do gówna. Jak kto woli.
Miałam nadzieję, że Tom przez ograniczoną widoczność mnie nie zauważy i oszczędzi mi katuszy pod postacią widoku Katji śliniącej się na widok jego portfela. Jasne! Moje życzenie jest rozkazem. Dla diabła.
- Asplin! A już myślałem, że przymarzłaś do podłogi!
Do moich uszu dotarł paskudny dźwięk, mianowicie piskliwy śmiech Katji.
- A może woda ci przeszkodziła. Co, podmyła ci trampeczki?
Walnę ci, jak się nie zamkniesz. Nie wspominaj przy mnie o wodzie.
- To nieważne. Ale mam jedno proste pytanie, na które mam nadzieję nawet ty odpowiesz.
Ręka mnie już świerzbi, ty nędzny...
-Czego nie rozumiesz w zdaniu "przynieś mi soczek"?
Raczej w rozkazie. W każdym razie nie za bardzo rozumiałam jego wątpliwości. Spojrzałam na kartonik stojący przed nim na stole. "Sok jabłkowy". No ja nie wiem, czy on nie umie czytać, czy po prostu jest takim idiotą... A to ja mam tutaj dysleksję.
Uniosłam wysoko brwi, czego nienawidził, a kiedy porwał kartonik z blatu i cisnął nim we mnie nawet nie musiałam się schylić. I tak by nie trafił. Bez jednego oka? Powodzenia.
- Od tylu miesięcy nie nauczyłaś się jeszcze, że ja piję tylko i wyłącznie soczek pomarańczowy?!
Nie mów tego, nie mów tego, nie mów, nie...!
- Ups.
No i pięknie. Czy ja nie potrafię trzymać języka za zębami?
Nie pamiętam dokładnie, co się potem stało. Wiem tylko, że dostałam w głowę czymś ciężkim. Chyba krzesłem. O ile Tom nie jest w stanie trafić w cel małym przedmiotem, o tyle nie ma trudności w trafieniu krzesłem w kogo zechce. Na przykład we mnie.

Obudziłam się następnego dnia rano w szkolnej izolatce, z paskudnym rozcięciem na czole i siateczką czarnych, żółtych i fioletowych siniaków wokół niego. Kręciło mi się w głowie, chciało mi się rzygać, a Calvin nawet nie przyszedł zobaczyć czy żyję. Przyjaciel od siedmiu boleści.

Nazywam się Leanne Asplin. A tak właściwie, Leanne Olivia Riley-Asplin. W skrócie "L-O-R-A". Nienawidzę, jak tak na mnie wołają, ale wolę to od "Sieroty". Przynajmniej nie wiadomo od razu, że chodzi o mnie. Przyjaciele mówią na mnie Annie. A właściwie to przyjaciel, bo mam tu tylko jednego. Reszta się ode mnie odwróciła, kiedy dowiedzieli się, gdzie trafiłam. Za tym przezwiskiem też nie przepadam. Ale co ja mogę poradzić? Zmiażdżyć mu klatkę piersiową jak temu kolesiowi w sklepie? Tak, właśnie dlatego jestem w ośrodku wychowawczym dla młodocianych przestępców. Nic nie pamiętam. Wiem tylko, że Tom był wtedy ze mną. Kiedy pojawił się tu pół roku temu nie miałam pojęcia, że się znamy. Póki nie rozpowiedział całej placówce o tym, co się stało w tamtym sklepie. Od tamtego czasu mnie szantażuje. Takie życie. Choć moje na pewno mogłoby być trochę bardziej kolorowe.

Przyszedł Calvin. Kiedy patrzyłam jak wchodzi o kulach do sali, zrobiło mi się trochę głupio, że byłam na niego zła. Samo wejście tu po schodach na trzecie musiało go dużo kosztować.
Calvin poruszał się na kulach od kiedy skończył siedem lat. Nigdy nie pytałam.dlaczego, słyszałam tylko, że jego mięśnie wyglądają jak ser. Czyli nie najlepiej, jak sądzę. Nie ćwiczył na wf-ie, dostał od lekarza papierek zwalniający go z tego przedmiotu do końca życia, a on przychodzi do mnie i mówi, że powinien tam być i mnie ochronić. Głupek. Słodki, ale jednak głupek.
- Calvin, a co ty niby mógłbyś zrobić? Co, rzuciłbyś w niego kulą? Daj spokój i tak jest lepiej niż mogłoby być.
Nawet jeśli miał coś do powiedzenia na ten temat, nie zdążył, bo pani Fran, lekarz w naszej szkole wyprosiła go za drzwi i zajęła się oględzinami mojego czoła.
- Jak się czujesz, Leanne? Coś ci dolega?
Nie, leżę sobie w szkolnej izolatce, bo dostałam tylko krzesłem w głowę, mam ogromne rozcięcie na czole, chce mi się rzygać, nic mi nie jest, luzik. Idiotka. Leczy. Mnie. Idiotka. O dziwo, nie powiedziałam tego.
- Nie, już jest dużo lepiej. Myślę, że mogę wrócić już na lekcje.
-Nie!
Ku mojemu zdziwieniu, buteleczka w ręku pani Fran w ułamku sekundy rozprysła się na tysiące miniaturowych odłamków, kilka z nich poleciało w moją stronę, wybijając się w moje policzki, które natychmiast spłynęły krwią.
- Ale...
Wtedy pani Fran przestała być panią Fran. Zobaczywszy moją zakrwawioną twarz, zamieniła się w... coś, czego nie widziałam nigdy w życiu, i gdyby ode mnie to zależało, nigdy bym tego nie chciała zobaczyć.
- Krew półboga... Mniam!
Pani Fran była potworem. Najprawdziwszym potworem, nie takim spod łóżka, tylko potworem z krwi i kości. Chyba z tego.... Z nimi nigdy nie wiadomo.Potwór. No bo jak inaczej miałabym nazwać kogoś, kto przed sekundą chciał mnie leczyć, a teraz zabić?
Miała na sobie nadpalony w niektórych miejscach fartuch seksownej lekarki. Byłaby całkiem ładna, gdyby nie skóra barwy mleka i czerwone oczy. Do tego w ustach tkwiły kły.
- O mój Boże...- wyszeptałam, zbyt przerażona, żeby krzyczeć. - Wampir, ja piórkuję taką opiekę medyczną!
Wyszczerzyła się do mnie swoimi śnieżnobiałymi kiełkami.
-Chciałaś chyba powiedzieć na bogów! Przecież ty nie wierzysz w Boga. Wierzysz w bogów olimpijskich, prawda, herosku?
Podeszła do łóżka, i dopiero wtedy usłyszałam dziwne, metaliczne stukanie. Jej nogi... Powiedziałabym, że ma oryginalne przebranie na Halloween, ale trochę za bardzo się wczuła. Jej nogi... Jedna, włochata jak plecy mojego wujka, zakończona kopytem, druga metaliczna, jak u jakiegoś robota. Nawiedzonego robota. Robota ludożercy.
- Mów! Co wiesz o Hemerze!
Hemera? Co to? Jakieś lekarstwo? Na porost włosów? Chcesz sobie posmarować tę drugą nogę?
- Mów! Gaja chce wiedzieć wszystko!
- Gaja...?
- Nie udawaj!
Kiedy ja nadal nie wiedziałam co się dzieje, ta dosłownie dopadła mnie, i aż syknęłam, kiedy zacisnęła swoje białe dłonie zakończone krwiście czerwonymi pazurami na moich nadgarstkach. A ścisk miała pierwszorzędny.
- Mów, bo inaczej zginiesz! A ja lubię zabijać, powoli toczyć krew z ofiary, bawić się nią, a na koniec zabijać, błagającą o śmierć... Gaja jest łaskawa, i pozwoliła mi się tobą zająć... Taki cenny herosek... Z takim rodzicem... Co ty tu robisz?
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo w tym właśnie momencie do izolatki wpadł Calvin, przy okazji wyważając drzwi z zawiasów. Szkoda, chętnie opowiedziałabym tej pani, skąd się tu wzięłam... Co prawda mogłaby mnie nie usłyszeć, bo leżała właśnie powalona na ziemi... jedną z kul Calvina. Chyba będę musiała postawić mu falafel w jego ulubionej knajpce...
- Calvin!
- Annie!
Potwora właśnie otrząsnęła się po ciosie kuli i ponownie obnażyła swoje lśniące ząbki. I choć otworzyłam usta, żeby krzyknąć, nie byłam w stanie wydobyć z nich żadnego dźwięku.
- Annie, oblej ją tym!
Calvin rzucił w moją stronę małą, posrebrzaną buteleczkę z czerwonego szkła. O dziwo, złapałam ją bez większych trudności, i dążącą ręką wyciągnęłam srebrną zatyczkę, od razu wylewając całą jej zawartość, czyli świecącą błękitną substancję, prosto w twarz nieuważnej potwory. Wrzasnęła, złapała się za twarz i zniknęła. Tak po prostu. Załatwił ją jakiś pieprzony olejek!
Zamieniła się w żółty glut, który natychmiast wchłonął się w posadzkę, i już jej nie było .
- Co...?
Przełknęłam ślinę, żeby mój głos nie brzmiał jak pisanie kredą po tablicy. Pomogło. Wreszcie mogłam się wydrzeć.
- Co to, u diabła, było?!!
Calvin nie odpowiedział, tylko stał wciąż w wejściu, patrząc to na swoje trampki, na kule i drzwi leżące dwa metry dalej, wyrwane z zawiasów.
- No pytam się, co tu się stało, do cholery jasnej?!!
Nic, zero reakcji. Podszedł tylko i podniósł swoją kulę nie patrząc na mnie, zachwycając się podłogą.
- Odpowiedz, Calvin!
Wreszcie spojrzał na mnie, i po raz pierwszy zobaczyłam z jego oczach to, co widzę codziennie patrząc w lustro.
Strach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz